sobota, 19 lipca 2014

O tym jak Burek przeleciał Kingę czyli o życiu z chamami. Oraz o poprawie formy na lato czyli ćwiczeniach na siłowni


Każda kobieta, zanim wyjedzie na urlop, wskakuje próbnie w porcięta i biusthalter z motywem tropikalnym czyli tzw. kostium kąpielowy zawiązywany na SZNURECZKI, które ochoczo wpijają się w szynki biodrowe na dole, a na górze niczym garota niemal dekapitują łeb pod ciężarem biustu.
Następnie kobieta postanawia ulec wyższej konieczności zaniechania pochłaniania czyli tzw DIECIE. Oraz być może nawet ćwiczeniom. FIZYCZNYM!

I ja również, mimo fałdowania zasadzie, iż moje ciało jest świątynią (a tejże nie ubiera się w adidasy i nie karze krążyć po osiedlu w żadnej znanej mi religii) i mimo cynicznych stwierdzeń, rzucanych znad papierosa, że mój rekord na 100 metrów wynosi 50 metrów, też postanowiłam poprawić z boczka formę.

Jest w Warszawie pewna Hanka, której organicznie nie cierpię, trzeba jednak przyznać, iż po zaliczeniu wielu porażek logistyczno-administracyjnych, rzuciła niedawno mieszkańcom stolicy pewien ułatwiający ten etap przygotowań ochłapik czyli tzw outdoorowe siłownie.
Jest to, gdybyście nie znali i nie używali, kilka urządzeń typu atlas do machania nogami i ręcami na świeżym powietrzu, często w okolicznościach parkowej przyrody.
Moje bogate koleżanki uznają wyższość siłowni indoorowych, kosztujących 100PLN miesięcznie oraz posiadających karnety wstępu, wykładziny i szatnie. Osobiście uważam jednak, że musiałabym upaść na głowę, by bulić za pokrywany warstwami Old Spice’a w sztyfcie lub psiku zapach testosteronu, który się tam unosi w obiegu zamkniętym. Oraz ławeczki i drążki zroszone męskim potem oraz arcyciekawe spojrzenia w kibić gdy robię skłony przed lustrem w obudowie czterech ścian. Ni wuja i nie za taką cenę, nawet gdyby wujo nie używał Old Spice’a i osobiście płacił. I przyznał, że TEŻ jest zdziwiony, że ludzie w środku lata przychodzą na taką siłownię, by skorzystać z bieżni i rowerka stacjonarnego.

Uczcijmy minutą ciszy tych, którzy utknęli w korku, w drodze na siłownię, żeby tam pojeździć na rowerkach stacjonarnych ;)

















Chodzę zatem do pobliskiej siłki na świeżym powietrzu. Chodzę z innymi spragnionymi świeżego powietrza i okazjonalnego podszczypywania przez komary dziewczynami, kobietami, paniami i emerytkami. I chłopcami, facetami, mężczyznami. Przekrojowo jest. A jednak jest coś, co łączy tę wesołą gromadkę, tę baranią gawiedź, która chce zgubić biodra a zyskać mięśnie. A jest to permanentny i arcyukorzeniony osiedlowym krążeniem brak wychowania. Chamstwo innymi słowy.

Albowiem ludzie wchodzom i wychodzom a gęba im się nie otwiera w celu wypowiedzenia tych słów magicznych, tych tajemnych masońskich zaklęć używanych tylko w ostateczności (zamiast Potterowskiego expecto patronum) czyli ‘Dzień dobry’ albo ‘Dobry wieczór’ oraz ‘Do widzenia’.
K. twierdzi, że się czepiam, że nie mówi się takich rzeczy nieznajomym. A ja twierdzę, że to nie ulica ani autobus, tylko pewna mikrospołeczność sąsiedzka, która się zna z widzenia. Oraz twierdzę, że człowiek dobrze wychowany intuicyjnie zna zasady mówienia ‘Dzień dobry’ lub ‘Dziękuje’(nawet jak mu się należy i mógłby tylko prychnąć) i odróżnia taki człowiek ulicę od wspólnego użytkowania siłowni lub poczekalni u lekarza czy kolejki w urzędzie, gdzie też się homo sapiens dzieńdobrowaniem i dowidzeniowaniem nie skompromituje.
Oraz twierdzę, że swój pozna swego i na swoich to jeszcze tam nie natrafiłam. No, może ze 2 razy.

Miałam nadzieję, że to tylko taki nieśmiały odruch, to nie mówienie. Wchodzisz gdzieś i pomykasz chyłkiem na stanowisko, bezdotykowo, bezkontaktowo, jak cień, w osłonie z milczenia. Ale jak wytłumaczyć, że jak się zdarzy jakiś śmiałek, jakieś indywiduum niedzisiejsze, które ma tak zakodowane, że przychodząc gdzieś do ludzi jednak owe sławetne ‘Dzińdobry’ wyduka, to nikt jej nie odpowiada? Nikt. Za to nagle następuje oglądanie sobie stóp, tudzież nieistniejącego sufitu z zamianą na niebo, albo przelotne patrzenie na delikwenta jakby był ostatnim egzemplarzem nielota dodo.

Rozumiem już proces wymierania ludzi dobrze wychowanych. Po prostu po jakimś czasie człowiek się poddaje. Ile razy można być zignorowanym, żeby się poddać?
Ale potem znowu ktoś mi przywraca wiarę w człowieka.

Raz niemal przewróciłam się z wrażenia, gdy po milczącym wejściu na plac boju przywitało mnie gromkie i radosne ‘Dobry wieczór!’, którego autorem był jakiś niewykluty do końca nastolatek z zaczątkiem wąsa. Porozmawiałam dyskretnie z jego ćwiczącą obok mnie mamą, jakiegoż to dobrze wychowanego potomka przytargała na siłkę. I ta rezolutna pani po wstępie (co dla niej i jej rodziny jest oczywistym w temacie kultury osobistej)  przeszła do opowieści o swojej pracy w sklepie.
‘Wie pani jak niewiele kobiet mówi ‘Dzień dobry’ po wejściu do sklepu? Im która lepiej ubrana, tym się gorzej zachowuje, fuka, prycha, trzaska drzwiami przy wyjściu. Ja zawsze mówię ‘Dzień dobry’ i ‘Do widzenia’, bo bycie uprzejmym to część mojej pracy, ale jest mi najnormalniej w świecie przykro, że jestem tak traktowana, jak jeden z wieszaków na ubrania.’

Zatem poddałam się, nie mówię już ‘Dobry wieczór’ tej z uporem i stuporem milczącej bandzie. I wychodzę też bez słowa.
Nie wiedziałam, że najlepsze dopiero przede mną.
Bo zawsze tak jest – dasz palec, wezmą rękę, przestaniesz mówić dobry wieczór to i reszta zachowań kulturalnych spłynie do rynsztoka.

A jest tak:
Po południu pojawiają się emerytki z wnuczkami. Wnuczki drą mordy, wspinają się na przyrządy, skaczą, ciągną za włosy. Nie to, żebym nie chciała zobaczyć reanimacji na złamanym kręgosłupie ośmiolatki rozochoconej wychowawczą niemocą babci, wszak interesuję się medycyną. Ale nie jest miło się pocić jak w łeb cię wali 1000 decybeli. W końcu obok jest przeznaczony do tego plac zabaw.
Emerytki jak przychodzą, mają klapki i spódnice. W klapkach niełatwo czegoś dokonać, za to łatwo z nich wypaść.
Dużo jedzą na tej siłce te emerytki. Np lody. Lody kapią. Albo owoce. Owoce przyciągają owady.

Wieczorami pojawiają się pary. Jakież to miłe zjawisko – ludzie atrakcyjni, podjeżdżający na rowerach albo wrotkach by wspólnie się pogimnastykować.
Niestety kurwią tak, że uszy więdną (bo oni są bardzo rozmowni, tylko w kierunku samych siebie oczywiście).
Albo palą papierosy, a dym leci wprost w nozdrza.
Albo matki z synami, też razem palą papierosy. Takie matki, co po nich widać, że niczego w życiu nie zaznały i niczego się już nie spodziewają. I zaczyna do nich docierać, że po tych synach też nie mogą się niczego spodziać. Więc dzielą, w letni wieczór, z owocem swoich trzewi, jedyne zainteresowanie, które ich łączy. Nie są to ćwiczenia.

Przychodzą też właściciele psów, oczywiście z psami. Psy się nudzą, szczekają na obcych.
Jeden pies w chwili nieuwagi zgwałcił mi butelkę mineralnej. No wiecie: przewrócił postawioną butelkę*, dosiadł okrakiem i zgwałcił. Odpędziłam go, ale wrócił i próbował zaślinionym pyskiem odgryźć butelce łeb (czyli korek). Jak zaczęłam na niego pokrzykiwać to właściciel psa się w końcu zainteresował:
– Soooorrry – ziewnął w moim kierunku. A następnie dodał leniwie: – Burek*, chodź...
Czekałam aż doda:
– Nie gwałć pani butelki, Burek, bo się spocisz!
Ale nie dodał, wziął Burka, koleżankę, i se poszli. Bez słowa. Bierzesz odpowiedzialność za to co oswoiłeś, przypominają mi się słowa z pewnej książki. Ale nie wszyscy to czytali. Poza tym nie ma pewności czy butelka sama nie jest sobie winna – może chciała? W końcu miała na sobie wyjątkowo krótką etykietę ;)

Czekam na ten moment gdy pies pogryzie wrzeszczące dziecko i nasika na wioślarza. Babcia wypadnie z klapek, wprost w tlące się pety, a ktoś powie Dobry, kurwa, wieczór. Kurwa!
Z utęsknieniem czekam na kondensację.

Ale to jest folklor, to jest antropologia osiedla, bracia i siostry, lejdis und dżentelmen.
Stygmat darmowości. Miejsce śmierci fantazmatów.
Nie zamieniłabym tego na nic innego. Mimo wszystko.
Tylko butelkę, tę puszczalską szmatę, musiałam zamienić na nową, wiadomo.

Dziękuję za uwagę.

* imię psa zmienione / imię butelki to Kinga Pienińska (mniam!)

...............................

A teraz przejdźmy do działu obrazkowego i zobaczmy jak zareklamować siłownie:

Zamiast ataku klaustrofobii w windzie najlepiej wywołać wyrzuty sumienia, że nie chadzamy po schodach ;)
No i oczywiście na krzesełku. Jeśli chodzi o panów to najlepiej odwołać się do argumentów poniżej pasa, np przyjaciół dawno nie widzianych...

I wykorzystać różne miejskie konstrukcje - przeciążony stojak na banery i plac budowy.


I takie zestawienie: dobry efekt można  osiągnąć nie tylko ładując na budynek siedmiopiętrowego Murzyna - wystarczy dobre copy ;)

Tymczasem na kobiety bardziej działa zestawienie przed-po (tu akurat mamy przykłady produktów około siłownianych, jak żarcie light i klub strażników wagi). No kto by litościwie nie wyrwał kawałka boczku!

Mamy też przypadek kłamania na fejsie - podczas gdy na siłowni wyjdzie szydło z worka, czy tam tłuszcz z gaci.
Mamy efekt mozolnego opuszczania jaskini otyłości





















I prosty, choć oczojebny, projekt z odwróconymi nawiasami
Na koniec - żeby dotuczyć jeszcze oczęta ;) - kilka pułapek które mogą czyhać w takich miejscach:

Wyższość ćwiczeń na świeżym powietrzu jest bezdyskusyjna!

25 komentarzy:

  1. Dzień dobry.
    Blokowa podniebna siłownia zarasta chaszczami, filmowano tam tylko Urbasia do programu o bieganiu.
    Do widzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poznaniacy to majom insze standardy ;)
      Urbasia nie znam, a idei nie czuję - biegał wkoło drabinek czy jak?
      Do widzenia, kłaniam nisko.

      Usuń
  2. Niestety chamstwo się szerzy...

    OdpowiedzUsuń
  3. leżę na trawię i się siłuję, kiss

    OdpowiedzUsuń
  4. Może i pani Hanka chciała dobrze, a wyszło jak zwykle...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może wyszło właśnie tak, jak miało, i było w planach.

      Usuń
  5. Marzy mi się taka siłownia pod nosem. Do najbliższej muszę jechać przez pół miasta :( Szczęściara
    A "dzień dobry/do widzenia" to słowa wybitnie na wyginięciu. Dzisiaj, z 12 osobowej grupy, którą oprowadzałam, "do widzenia" powiedziała tylko jedna osoba. A wychodząc mijali mnie w drzwiach bo patrzyłam czy wszyscy wyszli. Może nudno mówię :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podnosowość dla nieruchów to topowa zaleta ;)

      Co do "dzień dobry/do widzenia" - komu by się chciało sylabizować te anachroniczne zaklęcia dla starych dziadów, nawet z zamianą na Cze/Nara.

      Szkoda że nie oprowadzałaś grupy 10 osobowej, bo natenczas mogłabym obliczyć statystycznie procent schamienia w twoich stronach.
      A tak to tylko: do usłyszenia ;)

      Usuń
  6. Po 7 latach mieszkania w jednym miejscu przestałam mówić pierwsza młodym sąsiadom "Dzień dobry!". Uznałam, że skoro ja, oraz starcza demencja, Alzheimer i Parkinson zapamiętaliśmy twarze sąsaidów i rozpoznajemy na schodach, to oni też wreszcie powinni odnaleźć kilka cech ułatwiających moją identyfikację. W ten sposób od kilku miesięcy mijamy się bez słowa. Prawdopodobnie "młodzież" uznała, że mam jeszcze dodatkowo zaćmę i że schamiałam na starość...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, nie możesz tak nagle, po 7 latach, przestać dawać dobry przykład... wytrzymaj jeszcze 3 lata do równego rachunku krzywd na safer-wiwrze ;)

      Usuń
  7. Ha, sprawdź czy Kinga w ciąże nie zaszła :) Kiedyś jak moja Biała Bestia (psiuńcio mój słodki) był młody i hormony mu buzowały "pompował" wszystko co tylko się dało :) Do córki gimnazjalistki przyszły koleżanki no i BB jak zboczył świeży towar to zaraz się podkradł i jedzie z tym koksem, koleżanka córki taka niby załamana- patrz mój pierwszy raz, a miało być tak romantycznie:)
    Witam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj.
      Psa w żadnym wypadku nie obwiniam, choć uważam, że nadpobudliwość u zwierząt powinna służyć jakiemuś zbożnemu celowi - np ciągnięciu zaprzęgu czy coś;)

      Usuń
  8. To nie chamstwo, tylko lud właśnie, sól i krew tej ziemi, zaznaczam "tej ziemi" (to cytat). Lud taki jest. Lud to nie enigmatyczni włościanie z Pana Tadeusza, w domyśle zacni i szlachetni, tylko ci, którzy kurwują, sikają w bramach, kapią lodami, szczekają psami, itd. Ot, chcesz egalitaryzmu, to go masz na tej siłce równości. A że nie taki, jak byś sobie wymarzyła, co cóż, nie czas żałować róż, gdy pies gwałci Kingę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potomków Tadeusza szukam gdzie indziej, na siłce obserwuję igrzyska i okruszki. Przekrojowo.

      Usuń
  9. W tych damskich reklamach na odchudzanie wietrzę podłego fotoszopa! Nawet fałdy na koszulce się układają identycznie! O!
    O nieee, nikt mnie nie namówi na fitnesarium, nie mam ochoty wąchać czyichś potów. Wolałabym w kosza sobie pograć, ale do profesjonlanego boiska droga długa i kręta... No i na wsi nie ma siłek, a w ramach wychowanie fizycznego - podnoszenie wiadra lub 3,5 godziny hakania.
    To ile kalorii spaliłam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A props tych wiader - też miałabym czasem ochotę zaprosić ludność z siłowni wprost do ogródka (albo parku komunalnego), żeby coś skopała czy wygrabiła. Albo do generatora ich podłączyć. Taka energia się na tych siłowniach marnuje, straszna marnacja to jest. Hm, zamyśliłam się.

      Usuń
  10. Wzięło mi i zjadło komentarz. Bez żadnych zwrotów grzecznościowych!
    A pisałam o tym ,że rakcja na moje głośne dzieńdobry w drzwiach sklepu albo poczty jest dwojaka. Ludnosć Cywilna,albo pilnie wpatruje się w swoje paznokcie,albo ciekawie rozglada do kogo mówię. W sensie ,ze tu jakiś znajomy mój jest.
    Mój mąż ma misię mówienia wesołego DZIEŃ DOBRY! parkingowym, którzy bez słowa podają kwit przed szlabanem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wesołość wybroni się zawsze, nawet jak nam przyjdzie szafować dobrym wychowaniem w trudnym środowisku.
      Bo KTO WESOŁEMU ZABRONIi? :)

      Usuń
    2. Natomiast w imieniu bloga bardzo cię przepraszam za to zjedzenie komentarza - już my tu sobie z nim pogadamy o niegrzecznych zachowaniach w stosunku do gości! ;)

      Usuń
  11. Właśnie jestem na wsi, na wakacjach. Wszyscy wszystkim mówią dzień dobry, a już dzieci to jak leci, znają, nie znają, wsio rawno - ważne, że starszy, że dorosły, że trzeba mówić.
    Ładnie, nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, jak to mówią, im mniejsza miejscowość tym więcej wszyscy o sobie wiedzą - nie ma więc sensu podpadać ;)
      Ale ładnie, ah.

      Usuń
  12. U mnie w klatce, piętro wyżej mieszka taki młodzian (ok 19-20 lat), który NIGDY jeszcze nie skalał się słowem dzień dobry w moim kierunku. Chociem nie taka stara, to jednak ja mu się kłaniać pierwsza nie zamierzam, jak też nie zależy mi na tym, by jego głos usłyszeć, ale czasem zastanawiam się nad tym jego brakiem ogłady. Matka odezwała, braciszek młodszy jako tako, a ten - ni diabła. Ale on chyba w tatusia - bo tatuś też pierwszy się nie śpieszy do dzień dobry, a nawet jak ja mu pierwsza powiem to czasem odburknie, a czasem i nie... Jakie drzewko, taki owocyk. Więc co tu mówić o sklepach czy siłowniach na placyku. A pomnę, jakiem pomieszkiwała kilka miesięcy w Irlandii w niewielkim mieście. Tam, nawet starsi ludzie co mnie drugi raz na naszym osiedlu widzieli, już z daleka się uśmiechali i mówili "hi". Bardzo mi się to podobało.

    Pies gwałcący butelkę mnie rozbawił... Ale jak potem doczytałam, że to jednak była Kinga, a nie butelka, to psa zrozumiałam, ha ha ha ;-).

    Aha - taka siłowienka na dworze (a jest ci taka i u nas w Gr!) to TAK, ale taka indoor - NEVER. Więc tutaj podaję Ci łapkę.

    Obrazki, jak zwykle śmiechonośne!

    Cmok!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może w kulturach zachodu, gdzie mówi się 'hi' jakoś łatwiej to przychodzi niż długie, wielosylabowe, pozbawiające oddechu i sił werbalnych'dzień-do-bry' czy 'do-bry-wie-czór'?
      A poza tym racja: jaki tata taka rjebiata, cóż.

      Usuń

No to cyk! Nie ma się co pieścić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...